Wyruszyliśmy z Wiednia późnym popołudniem. Było już ciemno. Erna pożegnała się ze mną świątecznymi pierniczkami. Samochód zapakowałyśmy po brzegi. Przez 3 miesiące nazbierało się mnóstwo rzeczy. W tym 2 butle tlenowe, z którymi leciałyśmy do Wiednia. Pruliśmy z Wiednia w stronę granicy czesko – słowacko - polskiej w Jabłonkowie. Prószył śnieg. Zgubiliśmy się kilka razy w górach, ale byleby do celu! Nerwy i adrenalina! Do Polski! Najlepsze było to, że dosłownie 5 km od Jaworzynki, zgubiliśmy się w małych uliczkach Jabłonkowa. Było już koło północy. Pytaliśmy Czechów jak dojechać. Błądziliśmy ze strachem, że zaraz się nie wydostaniemy z jakiejś zaspy. Wszystko się plątało. Jednak cel był tak blisko. Udało się. Zmordowani kierowcy dowieźli nas cało do przyjaciół w Jaworzynce. Tam miałam zostać z mamą i czekać na dalszy etap powrotu na północ Polski.
Pan Robert i Mati wracali od razu do Wiednia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz