sobota, 24 października 2009

Za Spełnione Nadzieje... Alina

Z albumu "Za Spełnione Nadzieje"

Życiowe zakręty

Kilka lat temu moje w miarę poukładane życie rodzinne i zawodowe zaczęło się rozsypywać jak domek z kart. Wszyscy wokół mnie wiedzieli, że jestem osobą chorowitą i ciągle męczy mnie duszący kaszel. Jednak coraz gorsze samopoczucie zmusiło mnie do zmiany lekarza. Wtedy dowiedziałam się, że przyczyną moich dolegliwości jest nie astma, ale mukowiscydoza. Wiele tygodni targały mną mieszane uczucia – żalu, buntu, bezsilności. Kiedy już przywykłam do nowej sytuacji, musiałam przełknąć kolejną gorzką pigułkę – jedyną szansą na przedłużenie mojego życia jest przeszczep płuc. Kilka osób jest już po takim zabiegu. Wykonują go w Wiedniu. Tylko kto za to zapłaci? Jest fundacja „Zdążyć Na Czas”.

Co się czuje w takiej chwili? Zażenowanie, że ktoś nieznajomy tak po prostu przeznacza nieosiągalną dla ciebie sumę pieniędzy, aby cię ratować przed przedwczesną śmiercią... Niepewność, czy aby to prawda... Radość, że jednak czeka cię jakaś przyszłość tu na ziemi, wśród bliskich... Dni nabierają wówczas blasku, myśli stają się pogodniejsze. To, że komuś zupełnie nieznanemu zależy na twoim istnieniu staje się dodatkową motywacją do walki z chorobą, do oczekiwania na lepszą przyszłość.

















 Warto było. Dziś mam już zdrowe płuca. Dotrwałam tej chwili i w ciągu kilku miesięcy stałam się znów samodzielną osobą. Była to trudna lekcja dla nas wszystkich. Zwłaszcza moment, kiedy myślałam, że już wracam do domu z mężem i synem, a nagle okazuje się, że muszę zostać, bo wyniki badań bardzo się pogorszyły i nie powinnam nawet wychodzić z mieszkania, bo to zagraża poważnie mojemu zdrowiu, dziś wiem, że i życiu. Przetrwać ten początkowy czas po przeszczepie jest dosyć trudno, dopiero po pewnym czasie zdałam sobie sprawę, jak po kruchym lodzie stąpałam. Nie myśli się już wtedy o śmierci, radość z głębokiego oddechu przyćmiewa zdrowy rozsądek i zaczyna się pędzić przed siebie w poszukiwaniu utraconego czasu...
 

















 Wiem, że spośród chorych po przeszczepie jestem jedyną osobą, która ma dziecko. Właśnie mojego syna było mi najbardziej żal. Bardzo spoważniał przez ten czas, przeszedł przyśpieszony kurs dorosłości. Jak na dziesięciolatka ma duży bagaż doświadczeń. Widziałam jego strach, niepewność, tęsknotę. Dzieci przecież zawsze czują, że w świecie dorosłych dzieje się coś niedobrego. Czasami mam wrażenie, że wymodlił dla mnie dar „drugiego życia”. Kiedy opowiadałam mu, że po operacji będę mogła bez trudu wszystko robić, nawet jeździć z nim na rowerze, to patrzył na mnie z niedowierzaniem, ale nie negował moich słów, uśmiechał się tylko i nie pytał o nic, bo chyba myślał, że już zawsze będę bezsilnie leżeć z wąsami tlenowymi, a on z będzie mnie okrywał kocem i pytał, jak się czuję. Dzisiaj nie ma już w jego oczach tego niepokoju. Znowu śmieje się tak beztrosko, jakby śmiał się z nim cały świat. Po moim powrocie do domu, szukał potwierdzenia wcześniejszych obietnic. Chodziłam na spacery, bo chciał mnie pokazać wszystkim wokół. Grałam z nim w badmintona, w końcu jeździliśmy na rowerach. Dzisiaj nie muszę robić tego na zawołanie, mój syn wie, że go nie okłamywałam i nie pocieszałam pustymi obietnicami.





Szanowni Państwo Anito i Przemysławie - dziękuję za tę wielką radość mojego dziecka, pomieszaną ze zdziwieniem, że mama ślizga się razem z nim na lodzie, nie kaszląc i nie odpoczywając co chwila. Za to, że mogę bez większego wysiłku wybrać się z rodziną na długi spacer lub przejażdżkę rowerową. Za to, że mogę być tu i teraz i pisać te słowa najszczerszego podziękowania...
Alina Grzeszczuk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz