środa, 6 grudnia 2006

Opowieść wigilijna, czyli jak to było z Igą

Opowieść wigilijna


 Żródło: Tarnowski Gość Niedzielny

Cud ponownych narodzin 

Tekst i zdjęcie: Grzegorz Brożek

Zasiadali do wigilii ze świadomością, że to ich ostatnie wspólne świętowanie. Najstarsza, osiemnastoletnia, córka była śmiertelnie chora. Ale Bóg pokazał, że zawsze można narodzić się na nowo.

- Cieszyłam się Igą, pierwszym dzieckiem, i nic nie wiedziałam o chorobie z taką dziwną nazwą: mukowiscydoza - wspomina Dorota Hedwig z Wielogłów koło Nowego Sącza. Pomimo żmudnej, prowadzonej codziennie przez rodziców, rehabilitacji dziecku w miarę przybywania lat, ubywało sił. - Jesteśmy aktywną rodziną, uprawialiśmy różne sporty, narty, kajaki a ja zaczęłam słabnąć. Wyniki były coraz gorsze - opowiada Iga. Gdy jako nastolatka trafiła na leczenie do Rabki, zobaczyła jak inni zmagają się z mukowiscydozą, do czego ta choroba prowadzi i jak się kończy. - Już chyba godziłam ze śmiercią - wyznaje Iga. Jej zegar życia zaczął tykać coraz szybciej. W Polsce chorzy na mukowiscydozę umierają zwykle mając zaledwie 17-19 lat. Śmierć przychodzi przez uduszenie. 

Szkoła życia i pokory 

Jedyną nadzieją jest przeszczep płuc, zabieg bardzo ryzykowny i kosztowny. -Zaczęłam się zastanawiać, czy Iga będzie normalnie funkcjonować po przeszczepie czy w ogóle warto się starać? - wspomina Dorota. Ale zaczęli zbierać pieniądze. Operacja w Wiedniu kosztowała 100 tys. euro. Kwota nie do przeskoczenia. Miejscowa szkoła zaproponowała, że zrobi akcję na rzecz Igi. Różni ludzie, przyjaciele, rodzina, zaczęli przychodzić z pomocą dłonią - Tamten czas był szkołą życia i pokory ­- mówi mama Igi. - Dotąd to zwykle my, jako że byliśmy w miarę dobrze sytuowani, pomagaliśmy innym, a teraz sami otrzymywaliśmy pomoc. Kiedy mieli już 200 tys. złotych, połowę kwoty na przeszczep, Iga gwałtownie zaczęła czuć się gorzej. 


















Bożo-ludzka Opatrzność 

Po tym, jak w jednej z komercyjnych telewizji ukazał się reportaż o dzieciach z mukowiscydozą, w domu Hedwigów zadzwonił telefon: - Pani Doroto, pojawił się człowiek, który chce sfinansować operację, dołożyć drugą połowę pieniędzy na przeszczep - usłyszała w słuchawce głos lekarza z Rabki. Powiało cudem. Dobroczyńca pochodził z Częstochowy. Pojechali na spotkanie. Spóźnili się godzinę, bo byli na Mszy św. na Jasnej Górze. - Zaznaczyłem, żeby Dorota nie miała pretensji do Pana Boga, jak nic z tego nie wyjdzie, albo jak na nas nie będą już czekać - wspomina Jarosław, tata Igi. Czekali. - Jadąc, miałam takie myśli, że nic nie załatwię, ale może uda się choć trochę pieniędzy zdobyć na leki dla innych chorych - mówi Dorota, która była już wtedy prezesem Polskiego Towarzystwa Walki z Mukowiscydozą. Dobroczyńcy, prowadzący prywatną fundację, obiecali sfinansować przeszczep Igi, dwa inne, i dali jeszcze ponad 200 tys. dla chorych. Cud? Opatrzność działa także przez ludzi. 

Jezu, ufam Tobie 

Ostatni rok przed przeszczepem Iga, już przez całą dobę musiała korzystać z tlenu. Nie udało się pierwsze "podejście" do zabiegu. Płuca dawcy okazały się za duże. Iga wróciła do domu. Wtedy był nim bardziej szpital w Rabce. - Codziennie patrzyłam na jej cierpienia i atakowała mnie uparta myśl, że naprawdę zbliża się koniec. - głos Doroty drży. Iga mogła spać tylko na siedząco, bo tak łatwiej było oddychać. Ale nigdy nie narzekała, nie pytała: "dlaczego ja?". Wszystko znosiła dzielnie. Kiedy usiedli do wigilii rok temu Dorota Hedwig pomyślała, że oto zbliża się czas dopełnienia ofiary. Mimo to modliła się: "Jezu, ufam Tobie, wbrew nadziei. Ty możesz wszystko, jeżeli tylko zechcesz". 

Nadzieja z poziomu z 54 do 63 

W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia stan Igi zaczął się dramatycznie pogarszać. Rodzina przy łóżku odmawiała różaniec. Kiedy skończyli, Szymon, brat Igi, wówczas trzynastolatek, zaczął jakąś inną swoją spontaniczną modlitwę: "Wiem, że muszę umrzeć, ale nie wiem kiedy i nie wiem jak, ale wiem, że jeśli umrę w grzechu śmiertelnym, będę potępiony na wieki". Nikt już nie mógł powstrzymać łez. Tymczasem spirometria pokazała, że poziom tlenu zaczął się podnosić z 54 do 63. Po świętach pojechali do Rabki. 

Niebo otwarte 

- Są organy do przeszczepu, już wysyłamy samolot - Dorota nieoczekiwanie usłyszała w słuchawce głos pielęgniarki z wiedeńskiej kliniki. Niebo się otworzyło. W styczniu będzie rok od przeszczepu Igi. - Płuca mam od węgierskiej dziewczyny. Jest częścią naszej rodziny, codziennie się za nią modlimy, aby Bóg dał jej mieszkanie w niebie - mówi Iga. - Bóg niejako zwrócił nam Igę wtedy, kiedy my pogodziliśmy się z Jego wolą, że musi przejść do innego życia - dodaje jej mama. Ponowne narodziny Igi nastąpiły w chwili, kiedy wydawało się, że to już niemożliwe, kiedy inni chorzy, będący nawet w lepszej kondycji niż ona, zwykle odchodzili do wieczności. Dziwne, że znalazło się tylu dobrych ludzi. Dziwić w tej historii może niejedno. - Cała nasza rodzina widzi w tym wszystkim Boże działanie - przyznaje otwarcie Dorota. - Bóg pozwolił nam wzmocnić wiarę, dał możliwość dojrzewania do przyjęcia krzyża. Ale nie zostawił nas samych. Jakby powtórnie przyszedł na świat w naszym życiu, aby nas wesprzeć.





Nowe życie 
 
Szóstego grudnia zeszłego roku zmarła przyjaciółka Igi, Daga, która też czekała na przeszczep, ale bezskutecznie. Spotkała Boga jakiś miesiąc, półtora przed śmiercią. Z mężem byli tylko po ślubie cywilnym. Prowadzili, by tak rzec, artystyczne życie. Kilka tygodni przed odejściem do wieczności życie rodzinne Dagi całkowicie się przewartościowało. Ona sama wyciszyła się, nawróciła i napisała piękny duchowy pamiętnik. Bożena, mama Dagi po odejściu córki powiedziała, że gdyby Daga umarła dwa miesiące wcześniej, jako matka, nie byłaby w stanie przeżyć jej śmierci. Ale skoro córka pogodziła się z Bogiem, to ona sama z wiarą, spokojnie mogła przyjąć jej odejście. 

Moc modlitwy 

Chora na mukowiscydozę Sandra buntowała się przeciw Boga. Dziewczynę, kiedy była na skraju życia, odwiedził "podesłany" przez znajomych, ksiądz Bartek. Sandra nie mogła mówić, więc zwyczajna spowiedź nie wchodziła w grę, może nawet jej nie chciała. Ale pojednała się z Bogiem. Tego samego dnia wieczorem zaczęła się głośno modlić, a właściwie wołać do Boga, aby dał jej płuca, by pozwolił jej żyć. Kiedy w trybie nagłym ściągano z Polski rodzinę, aby zdążyła pożegnać się z Sandrą, znalazł się dla niej dawca. - Można sobie takie rzeczy różnie tłumaczyć, może przypadek. Ale ja wiem, że kiedy towarzyszy choremu modlitwa wielu ludzi, to mogą zdarzyć się cuda, cuda ponownych narodzin. Bóg jest blisko, tylko trzeba Mu zaufać - przekonuje Dorota Hedwig. 

Będzie dobrze 

Hedwigowie maja piątkę dzieci. Iga jest najstarsza. W usportowionej rodzinie pełno medali. Dorota była m.in. złotą medalistką mistrzostwa świata juniorów w kajakarstwie górskim, w konkurencji drużynowej. - A Iga to nasz pierwszy sukces w kategorii seniorów - dodaje z uśmiechem Jarosław. Najmłodsza latoroślą jest niespełna 4-letnia Julka. Ona, jako druga w rodzinie, ma mukowiscydozę. - W sprawie Julki, pamiętam, wadziłam się z Bogiem ­- wyznaje Dorota. - W Łagiewnikach z pretensją prosiłam Go o to, aby było dobrze, aby Julka była zdrowa, wolna od tej strasznej choroby. Wtedy usłyszałam wewnętrzny głos: "Nie powiedziałem ci, że będzie zdrowa, ale że będzie dobrze". Będzie dobrze - Hedwigowie są dziś o tym przekonani. 

W opowieści wigilijnej nie musi być nawet wigilii. Najważniejszy jest Bóg, który rodząc się w ludzkich sercach przynosi radość, pokój i nadzieję.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz