poniedziałek, 24 listopada 2008

one day of diabetic station:)

Jest około 23.00 wieczorem. Ruti przysypia. Razem z Gabi rozmawiamy, śmiejemy się i oglądamy po cichu włączony telewizor. Późne wieczory i noce w szpitalu to tak naprawdę jedyne chwile, kiedy zapanowuje na oddziale spokój. Jestem już trochę zmęczona, ale przecież cierpię na bezsenność, więc nawijam z Gabi ile się da. Jest 24.00 zapalają się światła. Przychodzi pielęgniarka, żeby spisać nasze poziomy cukru. Pokładamy się. Gasimy światło. Ruta obok mnie chrapie. Przysypiam. Mija jakieś 1,5 godziny. Słyszę szelest papierków i chrupanie. Odwracam się i widzę, jak Gabi się zajada czekoladkami. Tłumaczy mi, że za bardzo spadł jej cukier. Wariatka! Od jakiś 5lat ma cukrzycę. Była w ciąży ze swoja cukrzycą i urodziła córeczkę, która teraz ma 3latka. A trafiła do szpitala, bo nie może zapanować nad swoimi cukrami. Zachowuje się jak "amatorka cukrzycowa". Nie wkurza mnie to ani nie bulwersuje. Rozśmiesza. Jak już się obudziłam, to zjem cukierka razem z nią. Kilka razy zdarza mi się samej obudzić z niedocukrzeniem. Wtedy to pielęgniarka sugeruje zjeść pomarańcza albo wypić sok pomarańczowy lub też zjeść magicznego cukierka. Przysypiamy. Ruti się budzi i zaczyna gadać. Teraz jej się nie chce spać. Wybudza nas. Godzina 3.00. Wjeżdża do sali pielęgniarka spisać nasze cukry. Jak wytłumaczyć kobiecie, że wszystko jest zrozumiałe, bo miałyśmy niedocukrzenie, więc się napchałyśmy trochę i cukier nie zdążył nam spaść?:) Zapysypiamy.  6:10 śpimy w najlepsze! Zapalają nam ogromne światła i wzbudzają. Wchodzą pielęgniarki. Każą mierzyć sobie cukier. Co mnie najbardziej wkurza! Może niech weźmie sobie mój palec, mój glukometr i zmierzy cukier, a nie, że ja muszę szarpać się z tym wszystkim co 3 godziny?! 6:20 wchodzi salowa - pani Basia z Polski. Krzyczy na mnie, że mam wstawać i jeść teraz, bo teraz przyjęłam dawkę Novorapidu, po którym muszę koniecznie zjeść, żeby mi cukier bardziej nie spadał. Po ponad tygodniu w tym miejscu zaczynam się cwanić i tłumaczyć, że wezmę Novorapid po 8.00. i odstawiam jedzenie śniadania na 9.00 rano - o 6.30 mogę jedynie wypić odrobinę herbaty. 8.15 pchają mi się do sali studenci, żeby pobrać mi krew na zmierzenie poziomu Prografu ( stężenie leków immunosupresyjnych we krwi). Mam swoich ulubieńców - jednemu z nich powiedziałam, że wygląda jak "diablo!":D Jedynie najstarsza z nich potrafi jeszcze mnie ukłuć, żeby wyssać trochę krwi. Mimo to lubię jak Diablo przychodzi pierwszy jako wysłannik. On się stresuje, że nie daje rady, a ja mogę sobie na niego popatrzeć i pozachwycać się jego urodą. Komplementów nie rozumie, choć oboje dogadujemy się świetnie po angielsku. No cóż! Jest 5 lat młodszy, może to coś tłumaczy;) 50ty niegojący się siniak zostaje na moich rękach. Po przeszczepie wszystkie moje siniaki goją się dużo dłużej. Oczywiście 9.00 - mierzę cukier i zapisuję. Biorę insulinę. Jem. Robię inhalacje! (mija drugi miesiąc - dopiero po 3 miesiącach mogę świętować ich odstawienie!) Chce mi się spać! Pokładam się. Przychodzi rehabilitantka, żeby zabrać mnie na rowerek. Potem obchód. Lekarze patrzą surowo na wyniki cukrów. Twierdzą, że ciągle są zbyt zróżznicowane. Są niedocykkrzenia albo przeciewnie zbyt wysokie skoki w górę. I mówią, że tak długo mnie nie wypuszczą, aż nie będą umiała utrzymać tego w normie. Załamują mnie! Od 2 tygodni jestem diabetykiem i już mam umieć robić takie manewry?! To kiedy ja stąd wyjdę?! Mogę równie dobrze uczyć się tego w AKH przez następny rok! Próbuje negocjować jakieś terminy. Cierpliwość mi się kończy w tym reżimie. 12.00 mierzę cukier. Zaraz obiad. Fuj! Gemuse!!!! Ciągle same przeróbki warzyw! Żadnego mięsa! Gemuse zupa, Gemuse zapiekanka, Gemuse kotlet, Gemuse z makaronem! Dogaduję się z dietetyczką i tłumaczę jej istotę diety w mukowiscydozie. Jestem beznadziejnie chuda, nie mam apetytu a oni mi jeszcze wyliczają jedzenie. Ostatecznie dostaje większe porcje i to z mięsem i austriackie "nutridrinki". Każą mi pić dużo wszystkiego. Też mi to nie idzie. Nie umiem dużo pić. Nie umiem trzymać się godzin jedzenia. Nie umiem jeść "na raz" większej porcji. Zawsze jadłam według zasady "mało, ale często!". Wszystko staje się po prostu nie do zniesienia. Chcę zjeść coś słodkiego! Chcę zjeść pomarańcza! Jest 15.00 mierzę cukier. Jestem głodna. Obiad praktycznie niezjedzony. Licytuję z pielęgniarką, że chcę zjeść na podwieczorek wielką bułkę ze SPAR-u i czekoladki i pomarańcza. Zaczyna mi wyliczać ile jednostek insuliny powinnam wsiąść. Napchałam się. Teraz mówię jej, że idę odwiedzić Marcelinę - moja koleżankę z Polski po przeszeczpie, która leży w Kinder Klinik! Każe mi wsiąść ze sobą glukometr i peny. Niech to szlak! Biorę. U Marcelinki miło. Dużo słodyczy i mandarynki! ahahaha! Co mi tam! Podjadam mandarynki! Wracam na oddział i o 18.00 mierzę cukier. Oczywiście daje do wiwatu. Pielęgniarka od razu pyta co jadłam. Mam dosyć. Przynoszą kolację. Coś tam dziobię, ale z tego wszystkiego mam nadal skurczony żołądek i ...pieprzę to jedzenie!


...bo o 21.00 znowu mam mierzyć cukier...:(

1 komentarz:

  1. U MArcepanka zawsze było miło ;d szczególnie jak byłaś taka wyubierana ;p

    iii... słodyczy była masakrycznie dużo ;p


    lubie czytać Twój blog bo wracają też moje wspomnienia... :)

    OdpowiedzUsuń