czwartek, 10 kwietnia 2008

Kierunek Wiedeń...

I tak doszłam w mojej opowieści do dni najtrudniejszych. Dzień "imprezy" 6.04.2008 r. był moim ostatnim dniem, kiedy mogłam się poruszać bez butli tlenowej. Ledwo stałam na nogach, każdy krok z godziny na godzinę był coraz trudniejszy. Ostatnia sesja zdjęciowa z Clownami i osuwam się na nogach. Mama mnie przytrzymuję, cała drżę z wysiłku, nie mogę wziąć oddechu. Łzy spływają mi po policzku. I jedna tylko myśl: tlenu! Kiedy wróciłam do domu zrobiłam inhalacje i podłączyłam koncentrator tlenu. Leżałam na łóżku, wskaźnik pulsu pokazywał 136 uderzeń serca na minutę i tak było przez parę godzin. We mnie biło zmęczenie, ale i emocje. Czułam, że się udało, że było warto, że się wypełniło, co miało. Na drugi dzień jechałam do szpitala w Gdańsku. Ledwo weszłam po schodach na pierwsze piętro. Lekarze i pielęgniarki dookoła mnie byli przerażeni moją dusznością. Ja nie zdawałam sobie sprawy wtedy z tego, że jest tak źle. Po paru godzinach poważnego niedotlenienia, zaczyna się żyć trochę jak przez mgłę. Zatrzymali mnie w szpitalu. Stan był ciężki. Trzeba było załatwiać konsultacje w Wiedniu. W sobotę zadzwonił dr Pogorzelski z Rabki z pytaniem, czy na wtorek jestem wstanie być w Wiedniu. Czy zdążę się zorganizować? Być może zwolni się miejsce na konsultacji. Odpowiadam "tak", bez żadnych wątpliwości. Mam świadomość, że na termin wyznaczenia konsultacji w Wiedniu czasem czeka się miesiącami. Dzwonię do mamy. Wynajmujemy firmę przewozową. Jest większy problem - tlen! Jest sobota. Firmy wypożyczające butle tlenowe zamknięte. Potrzebujemy butle na 12 godzin, tak żeby dojechać do Rabki - tam można wymienić puste butle na napełnione. Mama porusza niebo i ziemię. Dzwoni do mnie p. Doroty Hedwig z potwierdzeniem, że jest miejsce! Jadę! Jestem radosna! Podekscytowana! Uda się! Jestem pierwsza w Gdańsku, która zaszła tak daleko. Pielęgniarki z oddziału cieszą się razem ze mną. W poniedziałek jadę na kwalifikację.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz