niedziela, 4 kwietnia 2004

Kto mi da drugie życie? Karolina.








Źródło: Newsweek 04 kwietnia 2004


Doktor Roman Kostyrka ze szczecińskiej kliniki ma wszystkie cechy lekarza, o jakich marzyć mogą pacjenci: empatyczny, ciepły, z poczuciem humoru. Doktor Mirosław Garlicki z warszawskiego molocha to przy nim wulkan energii. Dynamiczny, elokwentny, z charyzmą. Łagodnieje tylko wtedy, gdy mówi o pacjentach.

Do szczecińskiej kliniki dr. Kostyrki trafi 32-letnia Edyta Hałuszczak, do warszawskiej, pod opiekę dr. Garlickiego, 33-letni Piotr Tarnowski. Ich losy splotą się teraz na chwilę, bo inne spotkanie jest już niemożliwe. Dzieli ich wszystko: wykształcenie, miejsce urodzenia, marzenia. Łączy walka o życie, jaką podejmą - trochę wbrew sobie, bardziej, by nie zawieść bliskich.
Pierwsza przed dylematem - życie albo śmierć - stanie Edyta. Jeszcze sześć lat temu, kiedy pakowała torby przed wielkanocnym wyjazdem do rodziny, nie podejrzewała nawet, że jest ciężko chora. Miało być jak co roku: biały obrus, bazie, baby wielkanocne. Nic nie przeczuwała, gdy w czasie śniadania wielkanocnego wyszła na chwilę do łazienki, bo smak szynki wydał jej się dziwnie metaliczny. Zobaczyła swe odbicie w lustrze i nie miała już nawet sił, by krzyknąć. Z ust pociekła jej krew. Słabła z minuty na minutę. Na wezwanie pogotowia nie było już czasu. Mąż, wioząc ją do szczecińskiej kliniki swoim dużym fiatem, łamał wszystkie przepisy ruchu drogowego.

Piotr Tarnowski też miał wtedy dużo szczęścia - w czasie nocnego obchodu ochroniarz firmy reklamowej, w której pracował, zobaczył jego ciało zwisające bezwładnie z krzesła. Zadzwonił po pogotowie. Karetka na sygnale pruła przez warszawskie ulice do szpitala MSWiA. Tarnowski nie słyszał wyjącej syreny, nie widział niebieskich świateł migających w szybach wystawowych. Lekarze elektrowstrząsami pobudzali do pracy jego serce.
 
Edyta po tygodniu od szaleńczej jazdy do szczecińskiego szpitala wreszcie może zobaczyć się z krewnymi. Rodzina zaplanowała, że kiedy już wyjdzie, zasiądą raz jeszcze do spóźnionego świątecznego śniadania. Gdy doktor Kostyrka mówił jej o marskości wątroby i potrzebie przeszczepu, nie rozumiała, o co chodzi.

- To pomyłka, przecież jestem zdrowa, dzisiaj miałam być wypisana do domu - przekonywała. Godzinę później w gabinecie doktora podpisała zgodę na przeszczep.

Na oddziale warszawskiej kliniki mijają tygodnie żmudnych badań i powolnego dochodzenia Piotra do siebie. Ale jego serca po zawale nie są już w stanie uratować bypassy. Diagnoza doktora Garlickiego brzmi: potrzebny jest przeszczep. To warunek powrotu do życia. - Jaka jest szansa, że obudzę się po operacji? - pyta Piotr Tarnowski. - Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby była jak największa - zapewnia doktor.

Tarnowski nie zgadza się na przeszczep.

Piotr i Edyta mają te same wątpliwości - nie chcą czekać na czyjąś śmierć, głupio im nawet modlić się o powodzenie operacji. Psycholog Dorota Zielińska z warszawskiego szpitala przekonuje Piotra Tarnowskiego: "To nie tak, wręcz przeciwnie, gdy ktoś umiera, rodzina, godząc się, by był dawcą serca, daje szansę, aby śmierć ich bliskiego miała oprócz wymiaru metafizycznego także ziemski. To nie przez was ludzie umierają, za to dzięki wam mogą jeszcze - w jakimś sensie - trochę żyć".

Piotr po dwóch tygodniach walki ze sobą podpisuje zgodę na przeszczep. Rodzice, dwójka dzieci, żona i świadomość, że może pożyć nawet więcej niż piętnaście lat, dodają mu odwagi. Zaczyna się oczekiwanie.


Edyta słabnie. Organizm odmawia posłuszeństwa. Leży drugi dzień z podłączonym respiratorem. Powoli umiera. Lekarz pyta rodzinę, czy jest wierząca, bo czas wzywać księdza. Bliscy po kolei podchodzą, by się pożegnać. Edyta widzi białą, zamazaną zjawę, stojącą obok niej i dziwi się, że śmierć jest taka ciepła i przyjazna. Nie widzi męża. Nie przyszedł. Nie chciał się z nią żegnać ani rozmawiać o pogrzebie. Z całych sił wierzył, że to jeszcze nie koniec. - Być może dlatego żyję - uśmiecha się Edyta. Bo kiedy umierając uświadomiła sobie, że nie pożegnała się z ukochanym mężczyzną i że za wszelką cenę chce go zobaczyć, po jej ciele przechodzą ciarki. Jeszcze nie wie, że czuje chłód operacyjnego stołu. Że znalazł się dawca. - Ściśnij moją rękę, jeżeli mnie widzisz - dochodzi do niej po 14 godzinach niebytu głos doktora Kostyrki. Edyta płacze i ściska z całych sił.

Piotr czeka na przeszczep z coraz większą trwogą. Ma rzadką grupę krwi, trudno dla niego znaleźć dawcę. Kiedy przychodzi wiadomość, że ma się przygotować do operacji, po raz pierwszy od wielu tygodni się uśmiecha. Uwierzył, że będzie żyć.
- Wszyscy wstrzymaliśmy oddech - opowiada psycholog Dorota Zielińska ze szpitala w Warszawie. Pamięta, jak promieniał, gdy jechał na stół operacyjny.

Po godzinie wracał skulony. A potem umarł. Rodzina dawcy, która w ostatniej chwili nie zgodziła się na pobranie serca, nie zdawała sobie sprawy, że wydaje na niego wyrok śmierci.

Lekarze i pielęgniarki z oddziału doktora Garlickiego bardzo jego śmierć przeżyli. Kiedy wspólnie zastanawiali się, co by zrobili, gdyby jeszcze raz mieli do czynienia z takim przypadkiem, większość była za tym, żeby pobrać organ bez zgody rodziny. Teoretycznie mają do tego prawo, o ile zmarły nie zastrzeże za życia w Rejestrze Sprzeciwów, że nie chce być dawcą. Teoretycznie.

Bo z etycznego punktu widzenia nikt z nich nie chce robić czegoś, co jeszcze bardziej pogłębi ból rodziny zmarłego. Zrozpaczeni ludzie nie chcą słuchać, że ze śmierci może narodzić się nowe życie.
- Kiedy dochodziłam do siebie po operacji, czułam, że mój powrót do życia ma głębszy sens - opowiada Edyta. Siedem lat przed operacją leczyła się na bezpłodność, 10 miesięcy po przeszczepie zaszła w ciążę. Czteroletni Bartek uśmiecha się, gdy Edyta pokazuje zdjęcia z chrztu. Ojcem chrzestnym Bartka został dr Kostyrka. W prezencie wyżebrał z urzędu miasta mieszkanie dla Edyty i jej rodziny. - A teraz, gdy powiedziałam mu, że oczekuje drugiego dziecka, krzyknął, że przeze mnie osiwieje - żartuje Edyta. W czerwcu ma się urodzić Zuzia.

Wdzięczność Edyty dla dr. Kostyrki, tak jak wdzięczność innych pacjentów dla swoich lekarzy, nie zna granic. Bo czy można być za coś bardziej wdzięcznym niż za przywrócone życie? Chorzy po przeszczepach wątroby, nerek, serca, którzy sami siebie nazywają "składakami", obchodzą swoje urodziny dwa razy - w dzień urodzin i w rocznicę operacji. A imieniny i urodziny swoich lekarzy celebrują na równi ze świętami swoich ojców. - Może to dziwnie brzmi, ale tak właśnie czujemy - mówi Krzysztof Pijarowski, prezes Stowarzyszenia Pomocy Osobom z Uszkodzoną Wątrobą "Życie po przeszczepie", sam z nową wątrobą. Przez krótką chwilę jego życie było też w rękach rodziny dawcy, która mogła nie zgodzić się na przeszczep.


- Bliscy zmarłych widzą, że podtrzymywane sztucznie przy życiu ciało oddycha, no to jak w takiej sytuacji mają podpisać zgodę na przeszczep? - mówi profesor Zbigniew Religa, który jako jeden z pierwszych w Polsce przeszczepił ponad 20 lat temu serce. I dodaje: - Ci ludzie nie zdają sobie sprawy, że aby wydać diagnozę o śmierci pacjenta, potrzebna jest skomplikowana procedura. Specjalna komisja musi stwierdzić zgon pnia mózgu.  

W województwie lubuskim rodzina zmarłego złożyła do prokuratora skargę na lekarzy, że chcą odłączyć respirator. Wprawdzie nastąpiła śmierć mózgu, ale przecież serce pracuje. Prokurator odpowiedział, że mają rację - nie wolno odłączać, bo serce żyje. - Jeżeli prawnicy nie wiedzą, czym jest śmierć mózgu, to czego możemy oczekiwać od reszty społeczeństwa? - pyta Pijarowski.
Lekarze mówią, że wierni często mylnie sądzą, iż Kościół katolicki sprzeciwia się przeszczepom.

- Zwłoki "należą do ziemi" i przysługuje im szacunek oraz pochówek, ale to nie znaczy, że nie wolno pobrać z nich organów - wyjaśnia ks. bp Tadeusz Pieronek i dodaje: - Jeśli umiera ktoś z naszych bliskich, przechowujemy pamiątki po nim. Jednak ciało to nie pamiątka. Gdyby tak było, zapisywano by je w testamencie. Osobą też już nie jest, choć kiedyś było.

Kościół dopuszcza przeszczepy wszystkich narządów, poza płciowymi, które decydują o przekazywaniu życia, i mózgiem, odpowiedzialnym za tożsamość. Jan Paweł II napisał: "W encyklice Evangelium vitae sugerowałem, że jednym ze sposobów kształcenia prawdziwej kultury życia jest dawanie organów w sposób dopuszczalny z etycznego punktu widzenia, a mianowicie mając na uwadze stwarzanie szansy na zdrowie, a nawet życie osobom chorym, które często nie mają żadnej innej nadziei".

Z badań statystycznych wynika, że Polacy są przychylni pobieraniu narządów do przeszczepów. Rok temu aż 86 proc. ankietowanych przez CBOS deklarowało, że nie miałoby nic przeciwko temu, gdyby to ich zapytano o zgodę.
- Czym innym są jednak nasze deklaracje, a czym innym decyzja o charakterze osobistym - mówi Katarzyna Kowal z Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Częstochowie, która doktoryzuje się z socjologicznych aspektów transplantacji. Z analizy ankiet wypełnionych przez lekarzy, którzy rozmawiają z rodzinami zmarłych, wynika, że przeciw pobraniu narządów na przeszczepy stanowczo protestuje aż 75 proc. rodzin. Ból po stracie bliskiego jest silniejszy od naszych wyobrażeń o tym, jak zachowamy się w obliczu próby. Pedro Almodóvar w filmie "Wszystko o mojej matce" pokazuje moment, gdy kobieta, która jest koordynatorką w centrum transplantologii i przygotowuje lekarzy do pytania rodzin o zgodę na pobranie narządu z ciała ich bliskich, sama ma ją podpisać, kiedy tragicznie ginie jej syn. Zamiast rozsądnie - tak, jak to się odbywało na jej warsztatach - podpisać formularz, wyje z bólu.

Rozmowa z lekarzem wygląda na ogół tak, jak w filmie "21 gramów". Gdy lekarka podsuwa broszurę o transplantacji kobiecie, której rodzina zginęła tragicznie, jej przyjaciółka krzyczy przerażona: "Czy nie można odłożyć tej rozmowy na później?". "Obawiam się, że nie" - pada rzeczowa odpowiedź. Liczy się czas.


Bo w momencie, kiedy rodzina podpisuje zgodę na przeszczep, rusza skomplikowana organizacyjnie procedura ratowania następnego życia. - Najpierw uzgadniamy grupę krwi dawcy i biorcy, odległość, jaka nas dzieli od biorcy - mówi transplantolog prof. Marian Zembala. Nie mają dziś na ogół kontaktu chirurg operujący i rodzina dawcy. Dr Garlicki pamięta taką sytuację sprzed kilkunastu lat, kiedy ojciec koniecznie chciał zobaczyć lekarza, który będzie przeszczepiał serce jego zmarłego syna innemu mężczyźnie. - Uścisnął mi rękę i łamiącym się głosem wydusił z siebie: "Nie zmarnuj pan tego".

Zgoda rodziny dawcy na pobranie narządów jest tym cenniejsza, że tylko co drugi Polak oczekujący na przeszczep ma szansę go doczekać. Na milion mieszkańców przypada u nas czternastu dawców, podczas gdy w Europie - pięćdziesięciu.
- Różnica między potrzebami a liczbą wykonywanych zabiegów nie wynika z ograniczeń finansowych, lecz często z braku dawców - mówi prof. Marian Zembala.
W kolejce na liście biorców oczekuje w tym roku ponad dwa tysiące osób. Ci, którym nie udało się przejść badań kwalifikacyjnych, walczą, by się na nią dostać. Wśród nich jest 23-letnia Karolina Wojnarowicz z Inowrocławia.

Dostała od Boga życie, miłość i wiarę w wyzdrowienie. Potrzebuje jeszcze serca, płuc i wątroby.

- Co, nie wyglądam na osobę, która czeka na przeszczep serca, płuc i wątroby? - śmieje się, otwierając drzwi. Rzeczywiście - nie wygląda. Szczupła, zgrabna blondynka. Seksowna, trochę w typie Britney Spears. Energiczna, z poczuciem humoru i planami na wakacje we Francji. - Już załatwiłam przyczepę, abym mogła się tam zmieścić razem z moją butlą z tlenem - cieszy się. Jej ojciec łapie się za głowę: - Ja jeszcze haka do samochodu nie mam, a ona już przyczepę załatwiła. Karolina chichocze jak nastolatka, gdy pokazuje kilkadziesiąt zadrukowanych arkuszy swojej niewydanej jeszcze książki: "O krok od Nieba". Zaczyna ją tak: "Ta historia nie jest zmyślona. To wspomnienia młodej bohaterki zaczerpnięte prosto z jej życia. Każdy człowiek ma swoją tajemnicę. I stara się trzymać ją tak, aby nie wypadła mu z rąk. To jest życie. Pragnę opowiedzieć wam, dlaczego tracę moją tajemnicę".

Duże, szare oczy Karoliny poważnieją, gdy poprawia rurkę z tlenem. - Choroba daje mi porządnie w tyłek. Ale to jeszcze żywy tyłek - mówi czupurnie. Cierpi na mukowiscydozę - uszkodzony gen w jej organizmie powoduje za duże wydzielanie śluzu i stopniowo wyniszcza organy wewnętrzne. Zaakceptowała chorobę, ale to nie znaczy, że da jej wygrać.

- Każda tabletka czy kropla lekarstwa daje coraz większą nadzieję. Wiem, co mówię, mogłabym napisać doktorat z nadziejologii - uśmiecha się. Razem z "Przeglądem" zbiera pieniądze na operację w Wiedniu, bo w Polsce nie wykonywano jeszcze przeszczepów trzech narządów jednocześnie.

W walce towarzyszy jej chłopak, Bartek. Poznała go przez Internet.

- Mówiłam sobie: albo mnie zaakceptuje, albo nie i będę musiała się z tym pogodzić. Zaakceptował, że biorę tlen i że jestem ciężko chora.


Karolina nie czeka na przeszczep bezczynnie. Walczy, jak mówi, o psychikę. O wiarę w uzdrowienie. Rok temu załamała się.

- Była w szpitalu na "podleczeniu", a kobiety na sali zaczęły rozmawiać na "niebiańskie tematy" - tłumaczy ojciec. Teraz jest już dobrze. Ale godziny czasem wloką się niemiłosiernie i wtedy Karolina wystukuje na komputerze kolejną książkę - tym razem kryminał, żeby utrzymać "dyscyplinę ducha". Wciąż nie myśleć o przeszczepie: czy znajdzie się dawca, czy operacja się uda.


Za to już sobie wymyśliła, jakie będzie jej przebudzenie po zabiegu. Nawet opisała ten moment w swojej książce: "Otworzę oczy, słońce będzie zaglądało do okna, odetchnę rześko i bez rurki w nosie, normalnie, głęboko i spokojnie. To będzie realny cud".

- Wiem, że jestem szczęściarą - mówi, odprowadzając mnie do drzwi. - Dostałam od Boga aż trzy dary: życie, miłość i wiarę w wyzdrowienie. Wiarę, że kiedyś uda mi się dostać na pokład szpitala i pożeglować w życie.










W walce towarzyszy jej chłopak, Bartek. Poznała go przez Internet.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz