Przerażające. Zaczęłam widzieć życie całościowo. Nie tylko moje życie, ale każde. Kiedyś przykładałam ogromną wagę do każdego dnia. Spieszyłam się. Wyrywałam dobre chwile - przykrywając złe. Biegłam rozpędzona i nie chciałam się zatrzymać - tak było przed przeszczepem. Wolałam "rozbić sobie głowę" niż się zatrzymać. Odliczałam każdy rok, miesiąc i dzień.
Teraz już wiem, że stwierdzenie iż "każdy dzień jest zajebiście ważny" jest przesadzone.
To są słowa, które chcemy usłyszeć i którymi chcemy się karmić. W mojej gorzkiej perspektywie doszłam do wniosku, że każdy pojedynczy dzień jest po prostu po to żeby był...jest jakimś czasem, który ma minąć...który ma nas zbliżać lub oddalać od jakiś zdarzeń...raz szybciej raz wolniej.... To co ważne to tylko momenty. Kulminacje tych dni.
Kojąco dla mnie brzmią słowa „[...] nie ma takiego bólu, który trwałby tysiąc lat.”- Mario Vargasa Llosy
Już tak nie potrafię biec. Czuję się z tym okropnie. To był mój sprawdzony sposób na życie.
Właśnie to jest zasadniczą zmianą po przeszczepie. Już nie czuję, że muszę się spieszyć.
Nawet jeśli chcę....to jest we mnie coś co mnie hamuje.
Pozornie odzyskałam spokój.
Patrze całościowo, co znaczy, że już nie potrafię powiedzieć jak 10-15 lat temu - w którym momencie mojego życia jestem. Jaka część tego życia jest i jaka będzie po niej następować.
Przestałam planować przyszłość. Zaczęło mnie to wypalać. Za dużo sił traciłam na opracowywanie planów.
... i nie chodzi o brak nadziei.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz